Kazanie na ślubie Marcina i Ani

13 lipca 2002

Tyle jesteśmy warci, ile potrafimy kochać.

Marcinie i Aniu, siostry i bracia.

Kiedyś, na pewnym ślubie, pan młody składał przysięgę małżeńską. Niby to nic niezwykłego w samym fakcie, ale niezwykły był sposób jej wypowiadania. Zaczęło się niewinnie, ksiądz zaczął: "Ja Stanisław". Młody powtórzył: "Ja Stanisław". Ksiądz: "biorę ciebie Franciszko za żonę". A młody: "Ja Stanisław biorę ciebie Franciszko za żonę". Księdz: "i ślubuję ci". A młody: "Ja Stanisław biorę ciebie Franciszko za żonę i ślubuję ci". Ksiądz: "miłość wierność i uczciwość małżeńską". Młody: "Ja Stanisław biorę ciebie Franciszko za żonę i ślubuję ci miłość wierność i uczciwość małżeńską".

I tak ją brał w sumie siedem razy.

Bo jeszcze było: "Ja Stanisław biorę ciebie Franciszko za żonę i ślubuję ci miłość wierność i uczciwość małżeńską oraz że cie nie opuszczę aż do śmierci".

"Ja Stanisław biorę ciebie Franciszko za żonę i ślubuję ci miłość wierność i uczciwość małżeńską oraz że cie nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże wszechmogący".

"Ja Stanisław biorę ciebie Franciszko za żonę i ślubuję ci miłość wierność i uczciwość małżeńską oraz że cie nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże wszechmogący, w Trójcy Jedyny".

"Ja Stanisław biorę ciebie Franciszko za żonę i ślubuję ci miłość wierność i uczciwość małżeńską oraz że cie nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże wszechmogący, w Trójcy Jedyny, i wszyscy Święci".

Jestem pewien, że po tak składanej przysiędze małżeńskiej Stanisław zapamiętał ją do końca życia. Pamiętał co ślubował i która kobieta jest jego żoną. A jaki wniosek dla was Marcinie i Anno? Proponuję żebyście przysięgę składali w normalny sposób, ale proszę was, byście także zapamiętali ją do końca swoich dni.

Pamiętajcie o miłości, pamiętajcie o wierności, pamiętajcie o uczciwości. I pamiętajcie, że obowiązuje to nie przez miesiąc miodowy, nie przez pierwszy rok, nie przez lat pięć czy pięćdziesiąt, ale do śmierci.

Tu w kościele dzieje się rzecz niezwykła. Przyszliście jeszcze jako dwoje, ale odejdziecie jako jedno - jedno ciało, jedno serce, jeden duch. I tak będzie już zawsze. Ania na studiach, Marcin w pracy, ale będą jedno. Marcin na egaminach, Ania w domu, ale będą jedno. W chorobie, zmartwieniu, radości... wszędzie będą jedno.

Gdy myślałem o nierozerwalności małżeństwa przypomniała mi się reklama sprzed wielu, wielu lat. Demonstrując wytrzymałość jakiegoś kleju sklejano ze sobą dwa betonowe kręgi. Następnie przywiązywano każdy do jakiejś koparki czy ciągnika i próbowano rozerwać. Pękały kręgi a spoiwo pozostawało nienaruszone. Coś podobnego jest z sakramentalną jednością małżeńską - jest nienaruszalna, ale można oderwać męża od żony i tak się niestety często dzieje. Tylko, że odrywając zawsze skazuje się na ból, jakby wyrywać kawał ciała, jakby wyrywać serce, jakby wyrwał człowiekowi duszę. Dlatego Pan Jezus powiedział "co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela" (Mt 19,6).

Marcinie i Anno patrząc na was jestem spokojny. Bierze się to z tego, że was trochę znam. Co prawda pamiętam jak w szóstej "b" na religii jedno ciągle gadało z koleżanką z ławki a drugie pilnie... obserwowało czy dobrze chwytam akordy na gitarze, ale wiem, że zdobyliście dużo mądrości i dojrzałości, i wiem też to, że macie Boga w sercu.

Jezus jest dla was Panem i Zbwicielem. To nie tradycja, nie folklor, nie przyzyczajenie, ale żywy Bóg - skała na której można budować. Dlatego jestem spokojny.

Choć różnie to bywa. W czasie pielgrzymki nauczycieli na Jasną Górę pewien ksiądz dzielił się swoim doświadczeniem. Mówił o pełnym małżeństwie - znał ich bardzo dobrze, chyba ich uczył religi, byli zaangażowani w jakieś ruchy kościelne. Poprosili go o pobłogosławienie ich małżeństwa. Doczekali się dzieci a ksiądz doczekał się sakry biskupiej. Pojakimś czasie do biskupa doszło, że coś się między nimi psuje, że nieporozumienia, że w sądzie pozew o rozwód. Zadzwonił do nich - co się dzieje, co z wami? Proponował im, by przyjechali, porozmawiali z nim, żeby pojechali na jakieś rekolekcje, żeby ten swój kryzys przeżyli z Jezusem. W odpowiedzi usłyszał: "ksiądz biskup wie, jak to jest, praca, obowiązki, my już na to nie mamy czasu".

Po tej przyłamującej rozmowie biskup chwile pomyślał, pomodlił się i ... wyciągnął bursę w której niesie się Pana Jezusa do chorych, wziął z tabernakulum Najświętszy Sakrament, wsiadł do samochodu i pojechał te kilkadziesiąt kilometrów, które dzieliły go od jego wychowanków. Nie uprzedził o swoim przybyciu, o jedenastej wieczorem zapukał do drzwi. Gdy zszokowani małżonkowie otworzyli powiedział: "jeśli nawet wy nie macie czasu dla Jezusa, to Jezus ma czas dla was". Modlili się, adorowali Pana Jezusa do rana. I coś w nich pękło, coś sobie przypomnieli (może przysięgę małżeńską?), odkryli na nowo, że są jedno. Wycofano sprawę o rozwód, małżeństwo na nowo rozkwitło.

Marcinie i Aniu - miejcie czas dla Jezusa. Pielęgnujcie to, co jest takie piękne miedzy wami, pielęgnujcie swoją miłość. Niech nigdy to nie zginie.

Siostry i bracia każdy ślub to okazja to refleksji nad swoim życiem. Do podziękowania za swoje małżeństwo, a gdy coś pęka albo pękło do proszenia by dało się naprawić, albo, jeśli to już niemożliwe, by Bóg leczył rany. Kawalerowie i panny zaś niech pomyślą czy dobrze przygotowują się do małżeństwa, z jakim kapitałem mądrości i dojrzałości w nie wejdą.

A wszyscy tu zebrani: mężowie i żony, kawalerowie i panny, wdowy i wdowcy, samotni i samotne, czarni i biali, dzieci i księża, wszyscy niech poślą o swojej miłości. Bo tyle jesteśmy warci, ile potrafimy kochać. Amen.

zpm